He, he, jestem, jestem, ale ciężko do rzeczywistości wrócić.Relacja pojawi się niebawem na naszej stronie, ale ... po bałkańsku – maniana, maniana.
Tymczasem w telegraficznym skrócie.Przez bramy niebios wkroczyliśmy w naszą wyprawę
i na początek wznieśliśmy się z naszymi maszynami, jako te kondory, powyżej chmur.
Łagodnym ślizgiem, lub, jak niektórzy z Was wolą – trawersem opadliśmy na sam dół, czyli do poziomu lustra wody Jeziora Preszpańskiego ...
...i od razu zanurzyliśmy się w niesamowity klimat jednego z najstarszych na Bałkanach bazarów, pamiętającego czasy karawan wielbłądów.
Magiczne miejsce, z magicznym hotelikiem, w którym owe karawany popasać stawały. Ponoć w kwestii czerpania wody nic się przez stulecia nie zmieniło, co udowodnił nam sympatyczny mieszkaniec owego przybytku.
Wody popili, pragnienie ugasili, no, jak zwierzęta po prostu, jak zwierzęta.
I w drogę.
A droga off-roadowa bardzo była, choć nie autami, lecz pieszo zaliczyliśmy 8godzinną przeprawę jednym z najpiękniejszych, a niektórzy twierdzą, że najpiękniejszym, kanionem w Europie. Emocje sięgały zenitu, gdy woda sięgała ust, a sprzęty fotofilmowe od tafli wody dzieliły centymetry. Braterska pomoc uratowała te zapisywacze kart od niechybnej zguby w nurcie rzeki.
A wszystko to , by zobaczyć przepiękne, dzikie wodospady w towarzystwie naszej albańskiej przyjaciółki-przewodnika:
i co najważniejsze – nie zobaczyć przez parę godzin w tych wspaniałych miejscach żywego ducha!!
Po męczącym powrocie czekały gorące źródła u wejścia do kanionu i po kilkunastu minutach kąpieli spod ziemi, a raczej spod wody , objawiła się butelka rakii, dzięki której po następnych kilku minutach byliśmy zaprzyjaźnieni ze wszystkimi kąpielowiczami!
Kąpiel kąpielą, ale nam trzeba dalej – wyżej.
Poprzez góry, roponośne pola, przełęcze pomykaliśmy z zawrotnymi prędkościami 7-15km / h
by z reguły już po zmroku rozbijać obozowiska. Niekiedy było jednak widno i można było taki fakt udokumentować.
Pobudka 6:30 i dalej w drogę, czasem taką,
a czasem taką.
Tu nasi szanowni Klubowicze wśród gór:
Jednak największy szacun dla załogi Rav`ki, która przeszła wszystko bezstratnie i cierpliwie,
choć po cichu powiem, że nagiąłem trasę w stosunku do pierwotnej, by wrócili o własnych siłach.
Ale zawsze twierdziłem, że jest bezpiecznie!
i pokonamy górskie trakty-
Wreszcie spoza gór i rzek zjechalim na brzeg! A tam , na lagunie pobyczyliśmy się 2 dni, zbierając muszelki i jarając się na mahoń.
Dalej w drogę, bo nudno się robi – przed nami Tirana, Kruja, Szkodra.
No i tu koronny przykład i powód nostalgii mej i żalu.
Żalu za tym, co mogłem zobaczyć 5-4 lata temu , a co odeszło , niestety bezpowrotnie.
Wdzierająca się nieuchronnie plastikowa cywilizacja, w ogóle cywilizacja, do ostatniego ,normalnego , nie złunjifikowanego kraju.
Oto zdjęcie z zeszłego roku – pomnik 5ciu bohaterów Vigu-symbol miasta Szkodry i obecne.
Pomnik „poległ” dnia 31.stycznia b.r. z powodu „dekomunizacji” kraju, gdyż w życiorysie rzeźbiarza odnaleziono niepoprawne dziś wątki.
Skąd my to znamy?
Na osłodę jeszcze koncert jednej z gwiazdek kosovskiej estrady:
ładnie mi tu pozującej, z którego wyszliśmy (już tylko w 5 osób) dość potężnie ogłuszeni i ...
WIELKI FINAŁ w postaci trzęsienia ziemi w Ulcinju!Tak, tak, potrzepało nami, a Pajero jednej z załóg, wypakowane na dachu i gotowe do odjazdu pokołysało się konkretnie.
Wrażenie niesamowite, ale za powtórką jakoś nie tęsknię.
I powrót, jeszcze tylko uwielbiane przeze mnie Sarajevo, jeszcze piramidy (czy rzeczywiście?) w Bośni, które zrobiły nam psikusa i zapadły w chmury (choć nocowaliśmy prawie pod szczytem tej zwanej "Piramidą Sunca"), w końcu nudna, jak flaki z olejem i snującymi się po niej tubylcami, droga przez Węgry i już prawie w domu.
No cóż , do zobaczenia Albanio, do przyszłego roku!
Jeszcze tam wjadę, zanim nie pochłonie tych pięknych rejonów i wspaniałych ludzi wszechobecna cywilizacyjna zagłada.
Wjadę, bo założyłem sobie Plan Pięcioletni – 5 lat –>25pobytów. Byłem w Albanii 23 razy, jak się doliczyłem, pozostały jeszcze dwa.
Tymczasem
to by było na tyle, jak zwykł mawiać J.T. Stanisławski, więcej będzie, obiecuję.
BALKANDRIVER