Włochatego rozrusznika EPILOG (mam nadzieję).
Tak więc mam mojego misia miłego, mój rozruszniczek kochany, skarb nieoceniony i takie tam inne dyrdymały, opisujące obiekt mych udręk ostatnich.
Ale cofnijmy się odrobinę w czasie.
Otóż nastał nam nowy A.D. 2010 rok, nastał 4ty dzień owego, w którym to, wiekopomnym dniu, otrzymałem budujący telefon – „Witam, rozrusznik do odbioru”.
Hmm, już nie raz tak było w opisywanym przypadku, więc podszedłem bez emocji, pytając tylko, czy działa, czy też po produkt dla składnicy złomu mam pojechać? – „Działa” – padła lakoniczna odpowiedź.
A więc w drogę, może powrót tym razem z tarczą, witaj tramwajku, arriva, arriva, andale, andale. Kurczę, myślę sobie, a może rzeczywiście toto działa wreszcie?
Jadąc, chichotałem w duchu, czy mechanicy spędzili Sylwestra i Nowy Rok, dłubiąc w mym niesfornym rozruszniku (wszak oddałem go na paręnaście godzin przed Sylwestrem, a telefon rano po niedzieli), czy olali sprawę i walnęli młotem
, twierdząc, że gites (tu chichot się zakończył)
.
Tak, czy owak, Alfred Nowak - nie odbiorę, nie zamontuję – się nie przekonam.
Odebrałem, błyszczącego, niczym gwiazda na firnamencie elektrotechniki, śrubki „pozacinane” wymienione, całość wypucowana jeszcze bardziej, niż była – chlup w plecak(bo co będę w rękach targał, ręce do odpalenia papierosa potrzebne – nerwy, no nie
?).
Do domku – szybka przebiórka w garażowe ciuchy, zmrok już pełny, temperatura spada, resztę znacie – para z gęby, kocyk, betonik, wspomnienie plaży, sru dziada na jego miejsce. Dreszcz emocji i chwila zastanowienia, jak zareaguję, gdy cała procedura okaże się porażką.
Nieee, nie chcę o tym myśleć, bo to myśli zbliżone do planowanych działań ekstremistów islamskich
( sorry- do islamu nic nie mam, dopóki nie jest on bliżej, niż 800 km od mojego domu, albo ja świadomie go nie odwiedzam), na razie walka trwa.
Wrzucone, podłączone, autko na kołach, reszta też wiadoma – fotel, fajera, kluczyk...
Tym razem ZAPALIŁ
, na dotyk, oż, w mordę jeża ( biedny jeż, ten zawsze obrywa), czy ja śnię?? Gaszę, przekręcam – odpalił, gaszę, przekręcam- znów odpalił.
Po kolejnym razie odpuszczam, ginę w sinej mgle, albo się zaczadzę, albo rozładuję akumulator – obu szkoda.
Wietrzenie garażu (emocje opadły, zimno się zrobiło odczuwalne), zbieranie gratów i do domu, trza się na forum pochwalić
.
Nie wiem, jak będzie jutro (znów pesymizm?), ale na razie mam wizję użycia auta.
Choć mam jednocześnie świadomość, iż dzięki mojej obywatelskiej postawie (aczkolwiek wymuszonej), w ostatnich czasach przyczyniłem się do znacznej poprawy czystości powietrza oraz wydatnego wzrostu bezpieczeństwa na drogach mego miasta, a zainwestowane przeze mnie środki finansowe w postaci zakupu biletów komunikacji zbiorowej zaowocują kilometrami nowych torowisk, sieci trakcyjnych, zakupem nowych monitorów TV do wspomnianej komunikacji oraz miękkich wyściółek do oparć tejże.
Dobra – żart to, wszakże tak przepranego mózgu nie posiadam.
Pewnie to koniec opowieści, chyba, że jutro ...
Wszystkim, Klubowiczom wypowiadającym się powyżej dziękuję za rady, zaangażowanie, podpowiedzi – serdeczne dzięki!
Pozdrawiam
BALKANDRIVER