w pewna piękną niedzielę pojechalismy z kolegami pojezdzic po żwirowni w okolicach Łodzi, wszystko bylo pięknie, ładna pogoda, nikt nie utknal...
wracamy..
ale stwierdzilem, że tego dnia Frota błota nie widziała, ze głupio wracac takim czystym autkiem z terenu do domu...
po drodze był mały lasek w którym zawsze jest błotko.. no więc skręciłem, wielkie szczęscie ze jechal za mna jeszcze kolega UAZem, chyba bym sie zapłakał bez niego.
No więc jade sobie tym laskiem, górki, dołki, błotko, kałuże... sama frajda, aż do pewnej chwili..
były duże koleiny, zacząłem szorować brzuchem po ziemi i nagle STOP, utknąłem, sprzęgiełka mam automatyczne ale narazie sie dobrze spisuja, reduktorek, chce ruszyc powli, wszystkie 4 łapy próbują mnie wyciagnac... i czuje ze moja frotka zaczyna sie dziwnie pzechylac.
Było takie błoto, że zacząłem tonąć lewą stroną, po paru próbach dodania gazu, raz do przodu raz do tyłu z autka musiałem wysiadać drzwiami pasażera. lewa strona tak utkneła w błocie, że drzwi się o ziemię/bloto zaparły.
Moje szczescie ze za mna kolega jechał i nie zapuścił się tak daleko
no i kolejny plus, miał na pokładzie 60 metrów liny stalowej
co nie zmienia faktu, ze prawie godzine się szarpalismy zeby frote wyciagnac,
juz wiecej nie zapuszczam sie do tego lasku..,