Właśnie wróciłem ze wsi gdzie frotka wczoraj padła. Dobrze, że to się stało na mojej posesji a nie gdzieś w trasie - zostawiłem ją jak stała.
I dziś było tak:
Na początek wsiadłem i sprawdziłem, czy może auto się namyśliło i będzie współpracować.
Ale gdzie tam... tak jak wczoraj...
Idąc za radą szanownego forum wlałem mu 10 l benzynki, coby nie było zbyt ciężko gdybym miał demontować zbiornik i pompę; wszak wskaźnik pokazywał prawie pół zbiornika.
Siadam do auta przekręcam kluczyk i ... pod nogami słyszę coś jakby mi strumień wybił na placu.
Kręcę rozrusznikiem ale efekt taki jak wczoraj, czyli jakby chciał gadać ale nie mógł.
Przekręcam kluczyk drugi raz i czekam kilkanaście sekund aż przestanie się przelewać pod nogami.
Włączam rozrusznik i ... zapalił
Okazało się, że sprzedający albo nie wiedział, że wskaźnik nie wskazuje właściwie albo ściemniał aby tylko auto sprzedać. A specjalnie pytałem się o to jak człowieka
Dobrze, że w trakcie formalnośći (żony pisały umowę) pojechałem na stację zatankować, bo gdybym ufał gościowi to bym stanął w polu i tyle. Ale człek był zdziwiony że aż za 100zł tankuję (pojechał ze mną) Twierdził, że wlał mu jeszcze 5 litrów zanim przyjechaliśmy i tyle to na pewno starczy (a miałem do pokonania 100km).
Podsumowując auto chodzi, a sprzedającym nie wierzyć do końca. Dobrze, że mam swoje zasady by nie ufać wskaźnikom gdy się je pierwszy raz widzi (to tak jak z kobietami

)...
A co do wskaźnika poziomu paliwa (który pokazuje pół zbiornika mimo, że wieje pustką), to ktoś coś tu pomoże czy założyć nowy wątek??